Niezwykła randka
(Tytuł oryginału: A Special Date)
Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy będąc w odwiedzinach u mojej mamy odebrałam telefon od Lindsay, naszej opiekunki społecznej z Bethany Christian Services. Odnalazła mnie w domu moich rodziców, aby zadać mi pilne pytanie. Jest trzydniowa dziewczynka do adopcji. Czy ją weźmiemy? Dziewczynka jest Mulatką, urodziła się w karetce w drodze do szpitala i jest uzależniona od kokainy.
Jak można odpowiedzieć na takie pytanie? Chcieliśmy z mężem adoptować jeszcze jedno dziecko (adoptowaliśmy Mordochaja dwa i pół roku wcześniej), ale myśleliśmy o dziecku kilkuletnim. Jakby nie było, byłam w szóstym miesiącu ciąży i mieliśmy już ośmioro dzieci poniżej wieku 10 lat. W żadnym wypadku nie zamierzaliśmy znów opiekować się dwójką niemowląt naraz. Ale to niemowlę pojawiło się jako podarunek oferowany właśnie nam- niemowlę bez domu i bez rodziny; niemowlę, które nie wiadomo jak długo pozostanie w opiece społecznej, jeśli go nie przyjmiemy. Oczywiście, zgodziłam się.
Lindsay zapytała, czy jestem pewna.
„Tak”- powiedziałam, „weźmiemy to dziecko”.
„Świetnie”- odrzekła- „Dziewczynka jest teraz w Seatle. Czy możesz po nią przyjechać?”
Teraz? Nie, oczywiście, że nie mogłam. Moje maluchy musiały pójść na drzemkę, a mój mąż był w pracy (wyobraźcie sobie mnie pojawiającą się w Seatle z ósemką dzieci i próbującą wziąć jeszcze jedno dziecko).
„W takim razie może ja ją wezmę i przywiozę do was?”- zaoferowała się. Nie, to nie był dobry pomysł. Mój mąż nie wróciłby jeszcze z pracy i nie mógłby podpisać dokumentów (oprócz tego jawił mi się obraz totalnego chaosu- maluchy budzące się z drzemki, krzyczące niemowlę, bałagan w domu itp.) W końcu ustaliłyśmy, że spotkamy się w mieście, w jej biurze, kiedy mój mąż wróci z pracy.
Dopiero kiedy odwiesiłam słuchawkę zdałam sobie do końca sprawę z tego, co zrobiłam. Zgodziłam się wziąć to dziecko bez porozumienia z mężem. Wiedziałam, że Chuck będzie uszczęśliwiony, gdy usłyszy o dziecku, ale zawsze podejmowaliśmy decyzje wspólnie. Kiedy adoptowaliśmy Mordochaja, od momentu gdy zgodziliśmy się go wziąć do chwili, gdy go dostaliśmy minęły trzy tygodnie. W czasie mojej rozmowy telefonicznej nawet nie przyszło mi do głowy, że będziemy zabierać dziecko tego samego dnia.
Resztę tego popołudnia pamiętam jak przez mgłę. Wygrzebałam fotelik samochodowy oraz wszystkie dziewczęce ubranka dla noworodka i wyprałam je. Zrobiłam listę zakupów do supermarketu Wal- Mart: pieluchy, butelki, mleko dla niemowląt. Przez cały ten czas dzieci podejrzliwie mi się przyglądały, zastanawiając się, skąd u mnie takie nagłe pragnienie przygotowania się na przybycie dzidziusia (byłam w ciąży!). Nie mogłam im powiedzieć o małej dziewczynce, bo nie powiedziałam jeszcze mojemu mężowi, który był w pracy.
Bóg jest taki cudowny. Akurat tak się złożyło, że na ten wieczór mieliśmy zamówioną opiekunkę do dzieci (było to zaaranżowane już wiele tygodni wcześniej) po to, abyśmy mogli spędzić nasz rzadki wieczór tylko we dwoje. Kiedy Chuck zadzwonił, że wyszedł z pracy i jedzie po opiekunkę, powiedziałam mu, że mam wielką nowinę i żeby się przygotował.
„Kochanie, kiedy wrócisz do domu, musimy jechać prosto do biura Bethany. Czeka tam na nas dzidziuś.
Był uszczęśliwiony, chwała Bogu! Zabrał opiekunkę i wyjaśnił jej zmianę planów, a ja w tym czasie zebrałam wszystkie dzieci i przekazałam im nowinę. Ależ były podekscytowane! Bombardowały mnie pytaniami, na które w większości nie potrafiłam odpowiedzieć.
W czasie piętnastominutowej podróży do biura wybraliśmy imię dla naszego dziecka - Avi Providence. Avi oznacza po Hebrajsku „Bóg jest moim ojcem”- coś co, mamy nadzieję, będzie dla niej pociechą w życiu. Imię Providence zostało wybrane, aby przypominało nam o Bożej suwerenności, okazanej w tym, że trafiła do naszej rodziny.
Kiedy weszliśmy do biura przywitała nas opiekunka społeczna trzymająca wspaniałe różowe zawiniątko z niewiarygodną masą loczków i pięknymi niebieskimi oczami. Po podpisaniu papierów ruszyliśmy do Wal-Mart z naszym nowym niemowlęciem, gdzie mieliśmy najbardziej niezapomnianą randkę z całych dziesięciu lat naszego małżeństwa.
Życie nabrało tempa. Miałam teraz pod opieką dziewięcioro dzieci (z czego czworo poniżej trzeciego roku życia) i byłam w ciąży. Jak się okazało, maleńka słodka Avi nie była uzależniona od kokainy, jak powiedzieli lekarze (test na obecność kokainy zrobiony zaraz po urodzeniu dał wynik pozytywny). Miała bardzo nieregularny cykl snu, czasami spała w sumie tylko parę godzin w ciągu nocy (i nie, nie było to parę godzin z rzędu), jadała też o bardzo nieprzewidywalnych porach. Jednak nie musieliśmy przeżywać krzyku i rozdrażnienia związanych z odtruwaniem z kokainy.
Bóg miał jednak jeszcze pracę do wykonania w moim sercu. Wciąż wyraźnie pamiętałam pierwszy rok życia Mordochaja i Jubilee. Mordochaj był adoptowany w wieku czterech tygodni z zaburzeniami ponarkotykowymi. Kiedy miał dwa miesiące urodziłam Jubilee i karmiłam piersią obydwoje dzieci. Pamiętam, że bywałam tak zmęczona, że z ledwością potrafiłam się wszystkimi zająć. Pamiętam kilkugodzinne wrzaski Mordochaja, kiedy jego organizm oczyszczał się z narkotyków. Pamiętałam, jak trudno było karmić piersią obydwoje dzieci i nie spać po całych nocach opiekując się nimi. Nie wiedziałam, czy dam radę zrobić to jeszcze raz. Pomyślałam, że może nie będę karmić Avi piersią. Mogę napakować ją sztucznym pokarmem i być może uda mi się trochę pospać w nocy. W końcu mnóstwo dzieci jest karmionych butelką. Z pewnością karmienie adoptowanego dziecka piersią nie jest normą.
Dwa dni zanim dostaliśmy Avi, Bóg rozpoczął przygotowywać moje serce w zadziwiający sposób. W czasie ciążowej wizyty u położnej powiedziałam jej, że to może głupie, ale czy mogłaby się upewnić, że noszę tylko jedno dziecko. Położna szczególnie dokładnie mnie zbadała i wysłuchała bicia serca płodu, po czym powiedziała, że z całą pewnością istnieje możliwość, że mam bliźnięta. Miałam duży brzuch, dziecko zdawało się być wszędzie i położna nie była pewna co do odgłosu bicia serca. Łał, Chuck i ja zawsze chcieliśmy mieć bliźnięta!
Miałam dwa dni, żeby rozważać możliwość urodzenia bliźniąt, zanim niespodziewanie pojawiła się u nas Avi. No i co teraz? Troje niemowląt jednocześnie? Niepewność przeciągała się z wizyty na wizytę, kiedy położna nie potrafiła ani potwierdzić, ani wykluczyć możliwości ciąży mnogiej. Przez całe tygodnie rozmyślałam, jak to będzie z trójką. Zawsze chcieliśmy mieć bliźnięta, ale teraz? Jednak Bóg wykonywał swoją pracę w moim sercu. Wiedziałam, że jeśli miałabym bliźnięta, w życiu nie pomyślałabym o karmieniu piersią tylko jednego z nich. Nigdy bym nie powiedziała: „Cóż, po prostu byłoby mi zbyt ciężko opiekować się w nocy dwójką i karmić piersią obydwoje, więc jedno z nich będę karmić butelką, żeby nie być tak zmęczoną”.
Kiedy w końcu poszłam na USG, okazało się, że noszę w sobie tylko jedno dziecko. Tylko jedno? Żaden problem. Po rozmyślaniu, jak będzie wyglądało życie z trójką niemowląt, opieka nad dwójką nagle wydała się łatwa. Co więcej, wiedziałam już, że po porodzie będę karmić Avi piersią. Tak jak nie zdecydowałabym się karmić piersią tylko jednego z bliźniąt, tak nie zdecyduję się karmić tylko jednego z moich niemowląt. Nagle to wszystko zaczęło mieć sens. Bałam się ciężkiej pracy, jaka mnie czekała. Bóg musiał przyciągnąć moją uwagę i skierować moje serce z powrotem na właściwe tory. Wykorzystał do tego prawdopodobieństwo narodzenia się bliźniąt.
Tucker Benaiah urodził się, kiedy Avi miała trzy i pół miesiąca. Avi podjęła ssanie piersi tak dobrze, że na początku szło jej lepiej niż Tuckerowi. Dzieciaki mają teraz po 10 i 6 miesięcy. Avi już chodzi, a Tucker czołga się i wspina na wszystko. Oboje są zdrowi, szczęśliwi i karmieni piersią. A ja czasami nawet trochę prześpię się w nocy!
RENEE BERGERON
Bellingham, Washington, USA
Niniejszy tekst został napisany w roku 2006. Niedawno Chuck i Renee adoptowali trójkę dzieci z Liberii.
O ich poprzedniej adopcji opowiada tekst „Niezmierzona radość”.